P o l s k i   Z w i ą z e k

b i l a r d o w y

Wakacje z bilardem

Dziennik obozowiczki , czyli wieści z letniego obozu bilardowego Polskiego Związku Bilardowego

20.07.2010 - mamy już za sobą prawie połowę pobytu. Wszystkie dni raczej słoneczne. Pogoda wspaniała, chyba nawet aż za bardzo.  Na termometrach do 320 C w cieniu!    Czas mamy oczywiście szczelnie wypełniony treningami bilardowymi i zajęciami kondycyjnymi. Pobudka 7.30, (porażka) śniadanie (może być, ale dlaczego o 8.00!) a już od godziny 9.00 ćwiczenia. Potem krótka przerwa na obiad i ponownie treningi aż do kolacji. Gramy w Kieleckim Centrum Bilardowym (8 stołów) i klubie FOKUS (6 stołów). Treningi oczywiście pod czujnym okiem super trenerów, którymi w tym roku są: reprezentant kadry seniorów,  brązowy medalista MŚ juniorów – Karol Skowerski, oraz trener selekcjoner kadry juniorów Dariusz Kobacki. Wymagać to oni potrafią!    Wzięliśmy także udział w Grand Prix Gór Świętokrzyskich, i wielką niespodziankę sprawił nam  Paweł Hurnik z Łodzi, który stanął na podium oraz Kacper Sierociński z Lublińca, który uplasował się  na piątym miejscu. Brawa dla chłopaków, grali przecież z seniorami. Ja bym też tak chciała grać po obozie jak oni. Teraz jesteśmy w trakcie rozgrywania turnieju „trojan”, w którym walczymy po 10-17 partii. Ogólnie nie jest łatwo a przed nami jeszcze tradycyjny turniej „Leszcza”, turniej „Par” oraz testy sprawdzające w których nagrodą dla najlepszych jest start w WIK POLTOUR 14/1. Ja bardzo się staram ale pewnie w tym roku jeszcze nie dam rady. Myślę, że wygra ktoś z Kętrzyna, Łodzi lub Koszalina. To niesprawiedliwe. Dziewczyny mają te same ćwiczenia i testy co chłopcy.
   
   

   Nad kondycją pracujemy, każdego dnia, pokonujemy mnóstwo kilometrów, na pieszych wędrówkach. Zwiedzamy Kielce i okolice, np. na „deptaku” ul. Sienkiewicza byliśmy już tyle razy, że znam chyba wszystkie kostki brukowe na pamięć. Byliśmy także na wycieczce w Górach Świętokrzyskich. Zdobyliśmy Łysą Górę, podchodząc od Nowej Słupi na Święty Krzyż. Możecie mi wierzyć, że przy tak wysokiej temperaturze powietrza nie było to takie łatwe. Ratunkiem dla nas okazał się klimatyzowany autobus. Zwiedziliśmy Bodzentyn i Świętą Katarzynę i jeszcze coś tam ale nie będę Wam tym zawracać głowy.  Jutro jedziemy (bo mam nadzieję że nie pójdziemy pieszo) do Jaskini Raj. Dzisiaj dla ochłody mieliśmy wieczorne zajęcia na basenie, jacuzzi, hydromasaże i takie tam inne pomysły, których nie brakuje naszym opiekunom. O właśnie, jeszcze nic nie napisałam o naszej kadrze! W tym roku opiekują się nami panie Małgorzata Dąbek, Jolanta Gawłowska i Anna Krzemińska, wszystkie są „niestety nauczycielkami z powołania”. Nie rozumiem dlaczego nie spodobało się im gdy wykąpaliśmy się w fontannie ? Przecież to najładniejszy wodospad w województwie a ubrania przecież zaraz wyschną.   Pewnie jesteście ciekawi gdzie mieszkamy i co jemy? To Wam powiem. Zakwaterowano nas w hotelu Citi. Pokoje dwu-trzy osobowe, czyściutkie z TV, telefonem, internet, łazienka prysznic.  Na śniadanie szwedzki stół. Tego się nie spodziewałam, żebyśmy sami musieli wybierać co będziemy jeść, i jeszcze sami musimy to sobie podać. Na obiad tradycyjnie, fasolowa, rosół, lub pomidorowa, na drugie kurczak, pieczeń, no dzisiaj było spaghetti bolonese. Na kolacje naleśniki, lub parówki albo trzy rodzaje wędlin i znowu musimy się zastanawiać, na co mamy ochotę. Chociaż ja siedzę przy stole z takim jednym kolegą z Warszawy, który woli przed kolacją zjeść chipsy i batony.  
   
   
   
   
Czego nam brak? Na pewno nie lodów i nie gry w bilard, bo tego starczy mi już do końca wakacji.  Brak mi wolnego czasu, nie mam chwili dla siebie, ani na TV ani na zakupy, nie można też sobie poleniuchować, chociaż  jak by się zastanowić to poleżeć czasem można na zajęciach z relaksacji. Bardzo je lubię, pan Darek coś opowiada, gra wyciszająca muzyka, słychać szum morza, śpiew ptaszków  a ja sobie wtedy z pół godzinki pośpię. W nocy też trochę śpię, ale to nie to samo. Piotrek z Mariuszem i Kacprem pierwszej nocy udawali duchy i straszyli na korytarzu, ale udało im się wystraszyć tylko panią Gosię za co rano stanęli do próby pobicia rekordu Kieleckiego w robieniu przysiadów przed śniadaniem.        W piątek jedziemy na „safari” do Bałtowa, potem do stadniny koni oraz do „Żydowskiego Jaru” gdzie podobno odkryto szczątki dinozaurów, czy ślady stóp odbite w skale, jeszcze nie wiem dokładnie. W niedzielę jedziemy do Chęcin, jest tam zamek, tylko jak mówi pani Ania „jest to bardzo piękny stary zamek w wersji lego, ktoś go zburzył i dorosłym jeszcze nie udało się go całkiem poskładać”.  Ja nie bardzo wiem o co chodzi,  Wy pewnie też ale obiecuję, że napiszę Wam o tym i wszystko wyjaśnię za parę dni, jak tylko się dowiem i będę miała wolną chwilkę.  

     Załączam kilka fotek z obozu i przesyłam pozdrowienia od wszystkich obozowiczów.  

PS. Zapomniałam powiedzieć, że w tym roku jest na obozie aż 9 dziewczyn, czyli jedna na trzech chłopaków!                   
                                                                                   „Bilardzistka”